Prey maluje oryginalną, choć przygnębiającą wizję przyszłości. Porównujemy ją z innymi prognozami i szacujemy prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw.
- klimat, klimat i jeszcze raz klimat!,; - mroczna, świetnie prowadzona, niezwykle intrygująca fabuła,; - różne drogi prowadzące do celów kolejnych zadań,; - drzewko umiejętności z nietypowymi zdolnościami obcych,; - abstrakcyjny arsenał broni,; - doskonałe udźwiękowienie,; - niezła polska wersja językowa (dubbing),; - eksplorowanie stacji Talos-1 daje olbrzymią frajdę,; - stosunkowo wysoki poziom trudności...
Minusy...który niektórych może nadmiernie frustrować i zniechęcać,; - nierówna oprawa graficzna,; - koncepcja neuromodów i rozwoju postaci mogła być potraktowana nieco oryginalnieje).
Prey nie ma litości
Śmierć, rozpacz, krew, flaki na ścianach, znowu śmierć, znowu rozpacz, trup przy trupie i jeszcze parę litrów krwi… Gry lubują się w takich klimatach, prawda? Nieważne, czy mówimy o Resident Evil VII czy o Dishonored 2, o Dawn of War III czy o Nier: Automata – wszędzie to samo. Ale Prey, nawet w porównaniu z tymi tytułami, przenosi okrucieństwo i fatalistyczne myślenie na zupełnie nowy poziom.
W Prey nie ma żadnej nadziei, nawet cienia nadziei, drobnego kawałeczka nadziei ściskanego w skostniałej dłoni trupa… Nic a nic! Są tylko nawiedzone przez obcych wnętrza stacji Talos-1 i wizja przyszłości tak mroczna, że w zestawieniu z nią kolor czarny wydaje się szary.
Takie dystopijne postrzeganie przyszłości wpisuje się w pesymistyczną tradycję kina science-fiction. Skoro potrafi nas ubawić do łez facet, który ślizga się na skórce od banana, to nic dziwnego, że frajdę sprawia też oglądanie upadku całego gatunku ludzkiego.
Tym żywią się hity dużego i małego ekranu, a ja postanowiłem zebrać te katastroficzne wizje – z koncepcją prezentowaną przez Preya na czele – i przeanalizować je pod mikroskopem. Może to tylko wróżenie z fusów, a może autorzy tych wyobrażeń mają nieziemską intuicję i już teraz dostrzegają zalążki rzeczywistości, która rozwinie się w pełni dopiero za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat.
Nauka w służbie nauki
Ach, nauka, nauka… Dzisiaj wszyscy się w niej kochają. Żyjemy w czasach, w których myśl nie-naukowa to żadna myśl. Paru jeszcze obstaje przy religii, ale gruba większość, nawet jeśli wierzy w Boga, to również i w bozon Higgsa, choć na istnienie tego drugiego domaga się naukowych dowodów.
Co ciekawe, nauka uwiodła masy, choć jednocześnie budzi lęk. Bo jak daleko może się człowiek posunąć, zanim na dobre coś schrzani w otaczającym go świecie albo, co gorsza, w sobie samym?
Ten lęk zbierał swoje żniwo na kinowych salach już od dekad. „Terminator” – naukowcy wymyślili sztuczną inteligencję, która przerobiła ich na krwawy budyń. „Dwanaście małp” - naukowcy wymyślili wirusa, który rozprawił się z przeludnieniem Ziemi w parę dni. „Matrix” - naukowcy wymyślili… No, dobrze, nie będę się powtarzał jak katarynka. Dość na tym, że ludziom nauki zawsze się obrywa za tę czy inną apokalipsę.
Prey uderza w podobne tony, umieszczając powszechny lęk przed naukowymi osiągnięciami w laboratoriach badawczych stacji Talos-1. Ta budowla dryfująca w przestrzeni kosmicznej to własność korporacji TranStar, która w latach trzydziestych dwudziestego pierwszego wieku postanowiła przejąć pracę nad badaniem tyfonów, czyli obcych organizmów o zadziwiających zdolnościach.
A po co? Jak się pewnie domyślacie, nie po to, żeby lepiej zaopiekować się napotkanym w kosmosie gatunkiem. Nic z tych rzeczy!
Starczy chcieć
Marzenia o przekraczaniu ludzkich możliwości są chyba tak stare, jak sam człowiek. Starczy odwołać się do mitu o Ikarze. Oczywiście, współcześnie tworzy się zupełnie inne opowieści, ale ich przesłanie jest podobne: igranie z naturą kończy się katastrofą.
Ale jak tu nie igrać, kiedy kuszą nowe możliwości? W filmach roi się od szwarccharakterów, którzy chcieli stać się półbogami, ale cena okazała się zbyt wysoka. Przypomnijmy sobie Zielonego Goblina ze „Spider-Mana” albo Iron Mongera z filmu „Iron Man”, albo nazistów z „Indiany Jonesa i poszukiwaczy zaginionej Arki”, albo głównego bohatera Limitless…
Choć akurat w tym ostatnim przypadku (czy to zamierzenie, czy to przez nieuwagę scenarzystów) finał opowieści wcale nie jest tak oczywisty. Owszem, główny bohater wbrew boskim prawom podbijał swoje IQ, ale koniec końców wyszło mu to na… No, bez większych spoilerów. Wyszło, jak wyszło. Ale oczywistego potępienia tu nie znajdziemy.
Tym niemniej znacznie częściej wszelkiego rodzaju zabawy z „ulepszaniem” ludzkiego ciała (w tym układu nerwowego) kończą się mniejszą lub większą katastrofą. Robocopowi jeszcze jakoś się upiekło, Darthowi Vaderowi też, ale oni otrzymali ledwie protezy. Pamiętacie za to tytułowego bohatera filmu „Człowiek Widmo”, który poprzestawiał sobie DNA, żeby stać się niewidzialnym? Ten to dopiera miał pecha – w ostatecznym rozrachunku.
I właśnie tym leitmotivem posługuje się też Prey, który grozi palcem, mówiąc: oj, nie produkujcie neuromodów na waszej stacji kosmicznej pełnej tyfonów, bo wyniknie z tego coś naprawdę złego. I na dowód podstawia graczom pod nos fotosy z portretem głównego bohatera, który ogląda w lustrze swoje czerwoniutkie jak wiśnia oko. Warto było je kłuć igłą i wszczepiać sobie wspomagacze?
Ach, żeby tak dało się odpowiedzieć na to pytanie pełnym żalu: nie! Ale sprawa nie jest taka prosta i wcale nie daje się zamknąć w trzyliterowym słówku. Ten medal ma dwie strony i znamy je obie nie tylko z filmów, ale i z rzeczywistości. W końcu co i rusz ktoś wymyśla sprawniejsze implanty, żeby tylko kawałkiem maszynerii ulepszyć człowieka. Soczewki kontaktowe? Czemu nie, a najlepiej takie z komputerowym interfejsem!
Można też odwrotnie – coś z człowieka tchnąć w maszynę. Sztucznie inteligentne samochody, seks-roboty… A co gdyby posunąć się jeszcze krok dalej i coś z obcego gatunku tchnąć w człowieka? Na razie to, rzecz jasna, niemożliwe. No właśnie, na razie.
Przepraszam, wystaje panu z ust ośmiornica
TranStar nie zajmuje się zbieraniem pieniędzy na sieroty. Ani niczym równie uczciwym. To bardziej, jak pewne. O co więc chodzi? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to pewnikiem chodzi o… broń. Albo coś w tym rodzaju. Za dobrze znamy Weyland Yutani, żeby patrzeć na TranStar z pobłażaniem.
A te tyfony to co? Przypadek? Czynsz na tej akurat stacji był niższy, niż na innych przez wzgląd na podejrzane sąsiedztwo? W tym nie ma żadnego przypadku i zresztą nawet sam TranStar nie próbuje tego ukrywać. Istnieje związek między glutowatymi zmiennokształtnymi kosmitami a neuromodami, czyli wszczepami poprawiającymi działanie ludzkiego organizmu? A jaki? TranStar nie chce zbyt dokładnie tego tłumaczyć?
Dobrze, w takim razie zamiast słuchać tłumaczeń naukowców z niejednoznacznej etycznie korporacji, przypomnę film „Gatunek” i tym samym zachęcę – mam nadzieję! – do namysłu nad efektem krzyżowania gatunków. A konkretnie człowieka z innymi istotami.
Na szczęście w rzeczywistości takich prób jeszcze się nie podejmuje, a w każdym razie opinii publicznej nic na ten temat nie wiadomo. Bo trudno uznać za jakąś wyjątkowo kosmiczną krzyżówkę przeszczep świńskiej zastawki do ludzkiego serca, a to jedne z nielicznych znanych mi prób tego typu eksperymentów.
Aczkolwiek mniej lub bardziej potwierdzone pogłoski świadczą o tym, że w Związku Radzieckim odważniej podchodzono do tematu. Ponoć jeden z sowieckich naukowców z sukcesem doszył psu drugi łeb, a nawet odważył się wskrzesić zmarłego. I co ciekawe, w tym drugim przypadku też mu się podobno udało, ale tak się przestraszył powracającego z zaświatów nieboszczyka, że przerwał procedurę i postanowił nigdy więcej do niej nie wracać.
Rosja jak to Rosja – umysłem jej nie ogarniesz. Zostawmy więc te doniesienia zza Buga, a zamiast tego skierujmy wzrok na Zachód. Bo w przeciwieństwie do sowieckiego Łazarza, klonowanie to rzecz pewna…
A skoro można z jednego organizmu stworzyć drugi organizm, to dlaczego z dwóch różnych istot nie stworzyć trzeciej, będącej hybrydą swoich odmiennych od siebie pierwowzorów? Już w 1958 roku fantazjowano na ten temat w filmie „Mucha”, gdzie główny bohater wskutek nieudanej próby teleportacji scalił się z tytułowym owadem.
Pójdźmy kawałek dalej tym tropem i zastanówmy się, co by było, gdyby człowiek skrzyżował się ze stworzeniem nieporównanie inteligentniejszym od muchy. Rzecz jasna, inteligentniejszym nie w naszym znaczeniu tego słowa, ale w rozumieniu jakieś innej, zwierzęcej, bardziej instynktownej inteligencji. Z ośmiornicą, dajmy na to!
Wiecie, do czego są zdolne ośmiornice, prawda? Oczywiście, że wiecie. Widzieliście te filmiki z głowonogami uciekającymi przez kilkucentymetrową szparę z pokładu kutra rybackiego, pamiętacie te ujęcia, w których z wody wynurzały się lepkie macki i porywały spacerującego po lądzie kraba… Nie widzieliście? Poszukajcie, Internet uwielbia ośmiornice.
Co gdyby tego typu rozumowanie, które każe, dajmy na to, wyjść w nocy z akwarium, przekraść się do zbiornika obok, wyjeść stamtąd wszystkie ryby i wrócić na swoje miejsce (a tak ponoć robiła po nocach ośmiornica z pewnego akwarium), zaczęło kierować życiem człowieka? Żadnego sumienia, żadnych norm społecznych, czysta kombinatorka, w dodatku pozbawiona głębszego sensu, a jednocześnie niezwykle przebiegła.
Ośmiornice, ośmiornice… Czemu tak się uczepiłem akurat tych morskich stworzeń? Odpowiem pytaniem: a widzieliście kiedyś tyfona szykującego się do skoku, albo uskakującego w bok, żeby skorzystać ze swojego idealnego kamuflażu? W tym jest coś z ośmiornicy. Nie mówię tylko o wyglądzie, ale o samym zachowaniu.
W Prey jest więc złowroga korporacja (jakżeby inaczej, skoro od początku lat dziewięćdziesiątych wszystkie korporacje w filmach i grach są do szczętu złe), która eksperymentuje z modyfikacją ludzkich organizmów i jednocześnie zakłada siedzibę hen, daleko w kosmosie obok siedliska zaskakująco inteligentnych obcych o drapieżnej naturze.
Łączę te kropki w całość i jaki kształt uzyskuję? Coś, co do złudzenia przypomina porucznik Ellen Ripley. Ale nie tę z pierwszych części sagi o ksenomorfie, ale tę z „czwórki”. Pamiętacie, co się wtedy wydarzyło? DNA granej przez Sigourney Weaver pogromczyni obcych zostało „przypadkowo” zmieszane z genami kosmicznych potworów.
I zabieg ten nie był jednostronny, bo, jak pewnie już sobie przypominacie, również królowa obcych przejęła część cech (w tym jedną niezwykle ważną) od Ripley. Prey też pokazuje dwie strony takiej wymiany, bo po pierwsze tyfony odgrywają jakąś rolę w eksperymentach z modyfikacją człowieczego organizmu, ale i tyfony przybierają niekiedy kształt ludzki.
Dzieje się tak w przypadku tyfona ochrzczonym mianem „fantoma”, który człowiekiem wprawdzie się nie stał, ale uległ wyraźnej antropomorfizacji. A może na tym nie koniec tych zmiennokształtnych roszad? Może tyfony dopiero się rozkręcają i koniec końców znajdziemy się w sytuacji rodem z filmu „Coś” Carpentera? Położenie nie do pozazdroszczenia!
I don’t want to live on this planet anymore
Talos-1 robi wrażenie. To gigantyczna stacja, gdzie pełno egzotycznego drewna, marmurów, złota i wszelkich materiałów, które na Ziemi świadczą o zamożności ich posiadacza. W przestrzeni kosmicznej wygląda to równie fenomenalnie jak na naszej niebieskiej planetce, ale jednocześnie skłoniło mnie to do namysłu, na ile rzeczywiście ktoś miałby ochotę na budowę takiej siedziby lata świetlne stąd.
Eksploracja kosmosu na tę chwilę wygląda tak, jak wygląda. Buzz Aldrin podsumował ją jednym zdaniem: „Obiecaliście mi kolonie na Marsie, a zamiast tego, dostałem Facebooka”. Dlaczego „space race” wlecze się żółwim tempem? Żadna to zagadka, ot, po prostu w kosmosie nic nie ma. Dolary przeciw orzechom, że odkrycie ropy na Marsie skróciłoby czas przygotowania lotów załogowych do dwóch dni. Tak samo było ze złotem Azteków – pewne rzeczy się nie zmieniają.
Dlatego też jestem skłonny uwierzyć, że TranStar zwęszywszy cenny surowiec pod postacią tkanek tyfonów, zaraz poleciał do ich gniazd. Dlaczego uczynił to z takim bizantyjskim przepychem? Powiedzmy, że to licentia poetica. Tak czy inaczej, jestem skłonny uwierzyć, że wystarczy jakiś rodzaj przynęty, żeby żądni szmalu ludzie zaczęli wznosić pałace w próżni.
Strach waści? Zażyj tabaki!
Prey – niby fikcja, jak każda inna, a jednak zatrważająco realistyczna. Podobnie zresztą jak wiele innych fantazji jej podobnych, które przewijają się w popkulturze. Mówi się, że przed pierwszą i drugą wojną światową artyści nosem czuli, że coś się kroi i w zmożonym tempie płodzili utwory o tematyce apokaliptycznej. Czyżby i tym razem coś było na rzeczy?
W implantach, sztucznej inteligencji i wspomaganiu naturalnych zdolności człowieka uczyniono już niemało. Odszyfrowanie DNA to żadna nowinka, a więc i jego modyfikacja jest możliwa. A budowa stacji w kosmosie? Starczy zachęta dla ociekających złotem korporacji, żeby wynalazły fundusze na takie przedsięwzięcie i w mgnieniu oka prześcignęły uwięzioną w budżetówce NASA.
Brakuje tylko jednego elementu, żeby nasz świat w okamgnieniu zamienił się w koszmar rodem z Prey. Czego? Kosmitów, rzecz jasna! Tylko tyfonów brakuje. Ale, biorąc pod uwagę rozmiary wszechświata, jest wysoce prawdopodobne, że prędzej czy później się na nich natkniemy. Albo oni na nas.
Wszystko to brzmi doprawdy dosyć przerażająco, a już na pewno bardzo, ale to bardzo ponuro. Natomiast nie zaskakująco! O, nie, co to, to nie. Dlatego, że wizja przyszłości, jaką widzimy w Prey, swój realizm zawdzięcza oparciu się na naturze człowieka. A ta pozostaje od wieków niezmienna. I dosyć paskudna.
Być może to właśnie jej w tej całej opowieści należy bać się najbardziej. Z drugiej strony – akurat od niej jednej nie uwolnimy się nigdy. Lepiej więc machnąć na to wszystko ręką i w chwili obezwładniającego lęku „zażyć tabaki”, jak radził Moniuszko, lub po prostu strzelić kielicha. Za ludzkość! Za jej ambicje! I za jej gorzki koniec, który prędzej czy później musi nastąpić!
Komentarze
10generalnie czad ;)))
Wydajnościowo dla mnie jest super ale mam mocny komp.